Liga F: Zostaliśmy świadkami sensacji dekady!

Choć zupełnie nikt nie miał prawa przewidywać takiego scenariusza, największym wydarzeniem tej kolejki Ligi F stało się nie spotkanie, które przyciągało uwagę spektatorów swoim wysokim poziomem czy pokazem piłkarskiej wirtuozerii. Jedno wydarzenie, przypadające na sobotę, nie zasługuje już na miano zaskoczenia, niespodzianki czy tytułowej sensacji, będącej wciąż sporym niedopowiedzeniem. W zestawieniu z całym anturażem, to już było istne kuriozum.

Reklama

Nie uprzedzajmy jednak faktów aż nadto, bowiem działo się na hiszpańskich boiskach zarówno w piątkowy wieczór, jak we wcześniejszych meczach sobotnich. Ostatnie spotkanie, zaplanowane w styczniu, rozgrywały Real Madryt oraz beniaminek, Espanyol. Nie dziwi fakt, że odgórnie ekipa ze stolicy stawiana była w roli faworytek do zgarnięcia kompletu punktów. Początki już sugerowały, że tutaj padną gole i to w ilości co najmniej kilku. Wystarczyło jedynie się przełamać, a impas przerwany został i tak stosunkowo późno jak na wykreowaną przewagę. W 39. minucie prowadzenie gospodyniom dała Lakrar, czym zachęciła swoje koleżanki do jeszcze żywszych ataków, spuentowanych jeszcze w pierwszej połowie trafieniem del Castillo. Wynik 2:0 nie utrzymał się długo po rozpoczęciu drugiej połowy, w której pierwszy cios wyprowadziła Linda Caicedo. W 64. minucie, niedługo po wejściu na murawę swoje „trzy grosze” dorzuciła Alba Redondo. Tak zwaną „manitę” dopełniła w doliczonym czasie Mendez. Tym samym udało się odbić sobie wstydliwą porażkę z zeszłej kolejki z Eibarem (0:1).

Real Madryt – Espanyol 5:0 (2:0)
39′ Lakrar, 45 + 2′ del Castillo, 51′ Caicedo, 64′ Redondo, 90 + 2′ Mendez

W meczu, inaugurującym piłkarską sobotę na Półwyspie Iberyjskim, Madrid CFF podejmował Real Sociedad. Brak atutu własnego boiska wydawał się i tak zbyt mało faworyzującym teoretycznie czynnikiem, by dawać miejscowym chociaż równe szanse w zestawieniu z walczącymi o ligowe podium gościniami. Należy jednak zaznaczyć, że te w trakcie pierwszej połowy rozkręcały się dosyć ospale, więc pierwsze minuty mogły omylnie sugerować, że to widowisko będzie wyrównane bardziej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Po nieco ponad pół godzinie jednak do głosu doszły w końcu przyjezdne z Kraju Basków, co dało im upragnioną bramkę autorstwa Eizaguirre. Z taką też skromną zaliczkę schodziły one do szatni. Paradoksalnie, ze strony gospodyń w drugiej części gry zamiast sportowej złości i motywacji do wywalczenia minimum remisu, oglądaliśmy obraz indolencji i bezradności. Jeśli w tym meczu miały jeszcze padać gole, to prędzej te, podwyższające rozmiary przewagi drużyny z Sociedad. Finalnie oglądaliśmy tylko jeszcze jedną bramkę, zdobytą w dołożonym do podstawowego czasie. Gwóźdź do trumny rywalkom wbiła zmienniczka, Lucia Pardo. Tym samym dość niechlubna seria meczy bez wygranej Madrid CFF przedłuża się do pięciu.

Madrid CFF – Real Sociedad 0:2 (0:1)
33′ Eizaguirre, 90 + 2′ Pardo

02.02, 18:00

Przed meczem, rozgrywanym o godzinie 16:00, Deportivo La Coruna mogło pochwalić się serią dwóch wygranych spotkań. Zgromadzone sześć punktów to odzwierciedlenie pełnego dorobku ligowego rywalek z Walencji, choć i tak trzeba docenić nieznaczną zwyżkę formy w roku 2025, gdyż przed wznowieniem rozgrywek Valencia miała raptem dwa punkty. Zatem spotkanie, choć możliwie mało atrakcyjne dla oka, zapowiadało się na dosyć wyrównane. Drugi z beniaminków jeszcze przed kwadransem jednak wyszedł na prowadzenie za sprawą celnego uderzenia Ainhoi Marin Martin. Choć na koniec pierwszej połowy statystyki ogólnych strzałów, jak i bramek oczekiwanych przemawiał za gościniami, dla nich rezultat wciąż był negatywny. W trakcie drugich 45 – ciu minut czerwona latarnia ligi starała się wejść na jeszcze wyższe obroty i dopiąć swego, gdyż w ich przypadku nawet punkcik był na wagę złota. Na efekty musiały czekać bardzo długo, bowiem batalia do końcowych minut to w tym wypadku była cena ambicji, konieczna do zapłacenia. Wynik na 1:1 ustaliła Emma Martin. Remis oczywiście nieszczególnie poprawia sytuacja Valencii, lecz w przypadku gospodyń mogła ona sprawić, że w przypadku niekorzystnych rozstrzygnięć bezpośrednich rywalek w walce o utrzymanie, mogły zaliczyć spadek z trzynastej lokaty.

Deportivo La Coruna – Valencia 1:1 (1:0)
14′ Marin Martin – 85′ Martin

O ile poprzednie spotkanie mogło sugerować zaciętą rywalizację, nikt takowej w najśmielszych oczekiwaniach nie zakładał w Katalonii. Tam naprzeciwko Barcelony stanąć miało Levante, stopniowo pogrążające się w kryzysie sportowym, z goła odmiennym od tego strukturalnego i wizerunkowego w szeregach gospodyń. Na pewni nie podchodziły one do tego pojedynku z chłodnymi głowami, z dala od wszelakiej zewnętrznej presji. W pierwszym składzie próżno było szukać Ewy Pajor, gdyż trener Romeu zdecydował się postawić na zdecydowanie eksperymentalne zestawienie. Pierwsza połowa dobitnie pokazała, jak wszelkimi liczbami czasami można jedynie wytrzeć sobie twarz, po czym można je wyrzucić do kosza. Choć grę próbowała napędzać choćby Salma Paraluello, z ataków Dumy Katalonii nie wyszło zupełnie nic. Tyle właśnie znaczyło 75% posiadania piłki oraz łącznie 22 próby strzałów przy raptem jednej rywalek. Wynik do przerwy wciąż brzmiał „0:0”.

To i tak małe piwo przy tym, co oglądaliśmy po wznowieniu gry. W 51. minucie strzał życia oddała boczna defensorka Levante, Maria Alharilla. Po jej uderzeniu piłka odbiła się od obu słupków i przekroczyła linię bramkową, dając gościniom prowadzenie. Dopiero kilka minut po tym całkowicie abstrakcyjnym zdarzeniu zmiany przeprowadził szkoleniowiec miejscowych, tym samym po godzinie gry na murawie znalazły się choćby Pajor czy Putellas. Za wszelką cenę oponentki starały się bronić dosłownie całą drużyną, momentami praktycznie w komplecie wchodząc do własnej bramki. Kiedy na zegarze mijały już sekundy z czasu doliczonego, po jednym ze stałych fragmentów Barcelony kontrę przeprowadziło Levante. Na dłuższym dystansie Engen przegrała wyścig z Chacon, która później minęła Ellie Roebuck i niemalże weszła do bramki, podwyższając na 2:0. Szokujące, kuriozalne, niemożliwe – takie epitety mogły się cisnąć na usta widzów. Grająca cudowny mecz bramkarka przedostatniej ekipy Ligi F, Andrea Tarazona, niestety nie zachowała czystego konta, gdyż po chwili od ekstazy pokonała ją Fridolina Rolfo. To jednak wszystko, na co było stać tego wieczoru FC Barcelonę, grającej przez kilka ostatnich minut w przewadze po czerwonym kartoniku dla Bascunan. Posiadanie piłki? 79:21 na korzyść gospodyń? Strzały? 47:6. xG? 5,11:1,18. Wynik? 1:2. Po prostu chore. To pierwsza przegrana hiszpańskich hegemonek na własnym stadionie od lutego 2019 roku, w ostatnim sezonie, kiedy to kto inny triumfował w Lidze F.

FC Barcelona – Levante 1:2 (0:0)
90 + 5′ Rolfo – 51′ Alharilla, 90 + 4′ Chacon

Liga F

PozycjaKlubMeczeWRPB+B-RBPkt
12221019312+8163
22218226119+4256
32210933215+1739
42212283121+1038
52210483129+234
62210393133-233
7228772827+131
82283112434-1027
9227691731-1427
102274112443-1925
11225892030-1023
122257101832-1422
13224991738-2121
142255122135-1420
152254131740-2319
162225151137-2611
 
Spadek
Reklama
Opublikowano: 02.02.25

Polecamy