Ł. Haliniarz: To nie tylko dawanie karteczek ze zmianami

Reklama

Są nieodłączną rolą każdej drużyny. Robią wszystko i wiedzą wszystko. Chłopaki do zadań specjalnych czyli kierownicy drużyn. Na pierwszy ogień rzucamy wam wywiad – rzekę z Łukaszem Haliniarzem, kierownikiem Olimpii Szczecin. Jak to jest być kierownikiem? Jaka była najbardziej mrożąca krew w żyłach sytuacja? Kiedy popłakał się ze wzruszenia? Zapraszamy:

Drogi Łukaszu, bo mam tą przyjemność i zaszczyt zwracać się do Ciebie po imieniu, Ile lat pracujesz jako kierownik w Olimpii i czy jest to twoja pierwsza praca jako kierownik w kobiecym zespole?

To jest takie pytanie, na które nigdy nie jestem w stanie dobrze odpowiedzieć. Dobrze pamiętam początek. W lutym minie dziewięć lat jak jestem kierownikiem drużyny. Nigdy wcześniej nie miałem styczności z klubami jako kierownik, nigdy nie byłem blisko jako kierownik klubu. Sam gdzieś amatorsko kopałem w piłkę. Ale spróbuję opowiedzieć jak w ogóle znalazłem się w Olimpii. Gdy zaczynałem być kierownikiem, to były czasy gdy leciały hasła z trybun „baby do garów”. Moja przygoda z Olimpią zaczęła się jako kibic, ale wiesz taki wierny. Klub istniał może z rok czasu, więc tak na prawdę jestem z Olimpią prawie od samego
początku. Pewnego razu, w wakacje, zadzwonił do mnie mój przyjaciel i powiedział mi mniej ni więcej że założyli sekcję żeńską kobiecej piłki i czy jak wrócę z wakacji to mogę mu pomóc. Moje pytanie brzmiało „ale w czym ja ci mogę pomóc”? No to usłyszałem, bym przyszedł i pokibicował, odpalił jakąś racę czy oprawę zrobił. Zgodziłem się. Daniel, ten mój przyjaciel, skrzyknął innych kolegów. Przyszedł pierwszy mecz. Pamiętam go do dnia dzisiejszego i mam gdzieś zdjęcia. Ten pierwszy mecz odbył się na Hożej, na boisku szkolnym. Odpaliliśmy świece dymne i race. Zaczęliśmy dopingować te dziewczyny. To była moja pierwsza styczność z kobiecym futbolem. O ile dobrze pamiętam, to był mecz z Gryfem Słupsk, ale ręki sobie nie dam uciąć. Nie za wiele wiedziałem o kobiecej piłce. Wiedziałem, że była drużyna Roma Szczecin.

Czy Roma to była późniejsza Pogoń Women?

Pogoń nigdy nie była Romą. Roma to była Roma. Był jeszcze TKKF Gryf Szczecin, na bazie którego powstała później Pogoń Women. Pogoń Women nigdy nie była częścią klubu Pogoni. Oni mieli tylko zgodę na używanie nazwy i herbu. Wiem że często w mediach było powtarzane, że Pogoń Women była w strukturach Pogoni, lecz nie jest to prawdą.

W twojej karierze kierownika jakbyś opowiedział nam zabawną sytuację w meczu ligowym czy sparingowym? Coś takiego, że zapadło Ci w pamięci, że często ją wspominasz przy okazji spotkań towarzyskich?

O kurczaczki. Może nie stricte z mecz ale słuchaj. Jechaliśmy pociągiem na mecz. Mieliśmy spore opóźnienie, jak to się wciąż zdarza na polskiej kolei. Zatrzymaliśmy się na małej stacji, chociaż ciężko było to nazwać stacją gdyż nie było pół budynku. Po półgodzinnym postoju dowiedzieliśmy się, że jest
awaria pociągu i nie wiadomo kiedy przyjedzie ktokolwiek, by ten skład ruszyć. Po dobrej godzinie poszedłem sprawdzić jak się sprawy mają, bo na stacji docelowej czekał na nas bus, którym mieliśmy odbyć ostatnią część podróży do hotelu. Okazało się, że nie można odkręcić jakieś śruby między wagonami. Konduktor i obsługa pociągu to były osoby raczej starsze, więc niewiele myśląc przebrałem się z rzeczy klubowych, a miałem białą koszulkę i jasne spodnie, wróciłem i powiedziałem że ja to zrobię. Wszedłem między te dwa wagony i odkręciłem tą nieszczęsną śrubę. Dzięki temu udało się nie czekać na pomoc i ruszyliśmy w dalszą podróż. Do tej pory się dziewczyny śmieją że Hali to nawet pociągi naprawia. Ta historia ma jakieś trzy czy cztery lata, a udawaliśmy się na mecz do Katowic bądź  Sosnowca. Druga przygoda kolejowa była bardzo ciężka. W drodze na inny mecz na wysokości Wronek, bądź Poznania, wykoleił się inny pociąg na naszej trasie. W hotelu w Radomiu mieliśmy być o godzinie 19:00 a tak na prawdę przyjechaliśmy na miejsce 30 minut po północy. Część dziewczyn, ze zmęczenia wynikającego z podróży, nie była w stanie iść coś zjeść. To była taka najdłuższa podróż, gdzie wyjechaliśmy z samego rana a podróż trwała bez mała cały dzień. Ta podróż pokazuje rolę i pracę kierownika. Trzeba było przeorganizować transport, posiłki, dogadać się z hotelem by z na nas poczekali z kolacją. W tamtej sytuacji podstawiono autokary. Trzeba było przypilnować, by dziewczyny znalazły się w jednym autokarze, to tego jak najszybciej.

A czy masz historię która dziś jest anegdotą, ale wcześniej mroziła krew w żyłach.

Taka nasza najgorsza historia, która mocno zmroziła nam krew w żyłach, wydarzyła się dosyć niedawno. To był uraz Anaidy Shahbazyan, która doznała koszmarnej kontuzji w pierwszej kolejce sezonu w meczu z Mitechem Żywiec. Anaida doznała paskudnego urazu, musiała znaleźć się bardzo szybko w szpitalu. Przyjechało pogotowie. Ona się równy rok leczyła i dochodziła do siebie po tym urazie. Anaida w karetce mówiła że traci czucie w nodze. Jak dotarliśmy do szpitala, to usłyszeliśmy, że trzeba ją jak najszybciej na stół operacyjny położyć, bo może być ucisk na nerwy. Skontaktowaliśmy się z naszym lekarzem klubowym, z którym byłem na łączach od początku całego zdarzenia, czy zostawić Anaidę czy w jakiś sposób organizować transport do Szczecina, gdzie też już czekała opieka. To była taka sytuacja, że to było jedno wielkie przerażenie jak to będzie. Jesteśmy kawał drogi od domu, do tego Anaida jest jeszcze dalej od swoich rodzinnych stron. Teraz się śmiejemy, Anaida wraca do gry i zaczęła w pełni okres przygotowawczy. Mamy nadzieję że dalej będzie z niej taki dzik, jaki był. Teraz opowiadamy tę historię w formie anegdoty, ale wtedy nikomu do śmiechu nie było.

Łukasz panuje taki stereotyp że kierownik przychodzi sobie na godzinę przed meczem, koszulki przygotuje i to wszystko. Jak to wygląda w rzeczywistości?

Przybliżę to na swoim przykładzie. Mecz jest o godzinie 14:00. Na stadionie zjawiam się dobre cztery godziny przed spotkaniem. Z mojego doświadczenia największą tragedią są mecze do godzin południowych, gdzie tak na prawdę ta praca potrafi się zacząć przed 8 rano. Pierwsze co sprawdzam, to jak stadion jest przygotowany do rozegrania meczu, chociaż zabrzmi to brutalnie to również sprawdzenie czego nie zrobili pracownicy obiektu. Oni skoszą trawę i pomalują linię i to wszystko. Przede wszystkim sprawdzam czy furtka dla karetki jest otwarta. Potem następuje rozwieszenie banerów. Przygotowanie pokoju sędziowskiego. Często zakupy dla dziewczyn, czego brakuje jak banany, odżywki. Nasze dziewczyny mają sprzęt przy sobie, więc to odchodzi z moich obowiązków. Sprawdzenie nagłośnienia. Zawsze mam w głowie co się może wydarzyć. Czy fotoreporter ma kamizelkę, bo sędzia się przyczepi, żeby była odpowiednia ilość piłek podczas meczu. Żeby dziewczynki odpowiednio podawały piłkę, bo sędzia zaraz zwraca uwagę. Tych spraw jest mnóstwo, a nie jak jest postrzegane, że tylko daję kartki ze zmianą i siedzę. Po meczu jest sprzątanie tego co się zaczęło przed meczem. Nie robię tego sam, mam w tym wsparcie. Jeszcze w dobie covidu nie możemy liczyć na wsparcie fanów czy sympatii naszych zawodniczek. Dochodzą pilnowanie maseczek na ławce, płyn dezynfekujący by był w odpowiednich miejscach.

A jak wygląda twoja współpraca z prezesem Burytą. Jesteś po prostu kierownikiem, czy jednak macie zasady partnerskie?

Mam to szczęście że Maciej traktuje mnie jako partnera, a nie kierownika. Nie raz mamy odmienne zdania, nie raz się pokłócimy w jakiejś kwestii, ale to nie zmienia że potrafimy prowadzić dialogi. Maciej szanuje moje zdanie. Przykładowo prezes się na coś nie zgadza. Wtedy ja przychodzę, przedstawiam
merytoryczne argumenty i to skłania Macieja do zmiany swojego zdania.

Przejdźmy do Adama Gołubowskiego. Przyznam się szczerze że ja trenera Adama się obawiałem, ale dzięki twojej uprzejmości mogłem go poznać. Adam uchodzi za jednego ze zdolniejszych trenerów młodego pokolenia w kobiecej piłce. Jak wygląda wasza współpraca?

Adama znałem troszeczkę wcześniej zanim został opiekunem Olimpii. Na początku musieliśmy się dogrywać. Ja pracowałem wcześniej z Natalią Niewolną, Adam zaś nie pracował wcześniej w kobiecej piłce. Starałem się mu przekazać wiele o kobiecej piłce, może troszeczkę uczyć. Na początku musiałem go delikatnie pilnować, by nie wchodził do szatni jak to ma trener w zwyczaju w męskiej sekcji. Teraz uważam, że się dotarliśmy. Pracuje mi się z nim dobrze. Potrafi mnie zrugać, wskazać co robię źle. Ale wiem że robi to, bym był lepszy. Adam wymaga wiele od innych, ale od siebie jeszcze więcej. Liczy się dobro zespołu.

Pytanie niespodzianka. Dzwoni do Ciebie na komórkę kierunkowy 0033, czyli Francja. Odbierasz i słyszysz „Oui Monsieur, PSG potrzebuje kiehownika”. Czemu podałem ten przykład? Czy masz jakieś swoje „kierownicze” marzenia w tej kwestii. Albo czy w ogóle wyobrażasz sobie pracę w klubie poza Szczecinem?

Nie. W ogóle nie wyobrażam sobie pracy w klubie poza Szczecinem. Tak na prawdę, co warto napisać że nie tylko ja wykonuję taką pracę kierowniczą, ta praca to jest na pełen etat a nawet więcej. 24 godziny na dobę trzeba być gotowym. Dziewczyny potrafią zadzwonić o różnych porach, że mają problem. A prawda jest taka, że pierwszym wyborem w problemie zawodniczki jest kierownik. Kierownik, jak mawiają nasze dziewczyny, jest takim tatą który pomoże we wszystkim i o każdej porze. Nie umiem odłożyć tej pracy. Nie umiem odebrać telefonu i powiedzieć „pomogę ci jutro rano jak będę w pracy”. Dla większości nas to jest
praca dodatkowa czy hobby. Chociaż bardziej pasuje tu słowo pasja. Tak na prawdę mając dwójkę dzieci nie byłbym w stanie utrzymać rodziny. Nie chciałbym wyjechać ze Szczecina do innego klubu, bo ja kocham swoją pracę. To też jest poniekąd miłość do tego klubu, ale i do Szczecina. Ja nigdzie bym nie chciał
mieszkać w Polsce, niż w Szczecinie. To moje miasto. Jeśli by nawet zadzwoniło PSG, Wolfsburg czy Turbine to odpowiedź wciąż byłaby NIE. Jeśli zakończy się moja przygoda z piłką, to tylko w Szczecinie. Jeśli zadzwoniłby Medyk czy Łęczna, to również uzyskają odmowną odpowiedź. Aczkolwiek nie wiem co przyniesie życie. Marzeniem każdego piłkarza jest zagrać w reprezentacji Polski. Mi po głowie chodzi że fajnie by było być przy kadrze, zostać kierownikiem najważniejszej drużyny w kraju. Ale to taka krótka myśl była. Moim marzeniem jest być kierownikiem drużyny, która zagra w Lidze Mistrzyń i marzę by tą drużyną była Olimpia.

Teraz mam pytanie nie do kierownika ale do kibica Olimpii i przyjaciela. Jak przeżyłeś odejście Roksany?

Tak na prawdę bardzo się ucieszyłem i chciałem żeby odeszła. Jeśli chdodzi o rozwój jej kariery. A jako przyjacielowi było mi ciężko. Znałem ją od samego pierwszego treningu na którym się pojawiła. Cały czas widziałem jak ta dziewczyna pracuje nad sobą i się rozwija. Ikona to jeszcze zbyt wielkie słowo.
Ale na pewno Młoda była symbolem i wielką częścią tego klubu. Kiedyś nie umiałem sobie wyobrazić jak Olimpia będzie wyglądać bez Magdaleny Lachman, która była w klubie od pierwszego treningu i w tym klubie karierę skończyła. To była podobna sytuacja. Nie wiedziałem jak to wszystko będzie funkcjonować. Do
dziś mamy kontakt. Czy to ja zadzwonię, czy ona do mnie. Albo jak jest jakiś problem do rozwiązania. Albo żeby po prostu coś podpowiedzieć. Na pożegnalnym meczu, który miała zorganizowany, sam płakałem. Gdy schodziła pod szpalerem i skierowała kroki do mnie….nie umiałem ukryć wzruszenia. Jako kibicowi jest mi
przykro, bo odeszła zawodniczka która była duszą i sercem tej drużyny. Ona potrafiła samą swoją osobowością nakręcić koleżanki, zmobilizować. Ona była prawdziwym kapitanem tej drużyny. Jestem dumny z tego jak wkomponowała się w Łęczną i jak świetnie się pokazała w Lidze Mistrzyń. Ale wiem, że stać ją na jeszcze więcej.

 

Foto: Roksana Ratajczyk – Archiwum prywatne, MKS Olimpia Szczecin

 

Reklama
Opublikowano: 04.02.21

Polecamy