Women’s Super League: Hit dla Chelsea, pogrom w wykonaniu United

Za nami 17. kolejka najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii. Ciekawie zapowiadało się sobotnie spotkanie między Arsenalem a Liverpoolem, jednak zdecydowanie największy hit czekał nas w niedzielę. Wtedy Manchester City podejmował Chelsea.

Reklama

Women’s Super League: Hit dla Chelsea, pogrom w wykonaniu United

Na sobotę zaplanowano dwa spotkania. We wcześniejszym z nich Everton podejmował u siebie zamykające tabelę Crystal Palace. Można zatem było przypuszczać, iż to gospodynie z większym prawdopodobieństwem odniosą zwycięstwo. Przez większość czasu jednak pierwsza połowa była naprawdę wyrównana, a żadna ze stron nie potrafiła znaleźć sposobu na defensywę rywalek. Przełamanie nastąpiło dopiero w 43. minucie, kiedy to dla miejscowych trafiła Vanhaevermaet. Z tą skromną zaliczką zawodniczki Evertonu zeszły na przerwę.

Zaledwie kilkadziesiąt sekund po wznowieniu gry Crystal Palace skapitulowało po raz drugi. Tym razem na listę strzelczyń wpisała się asystująca przy pierwszej bramce Holmgaard. Faworytki utrzymywały korzystny rezultat, a ich oponentki nie potrafiły w żaden konkretny sposób zagrozić stojąc w bramce Evertonu Brosnan. Decydujący cios w doliczonym czasie gry wymierzyła gościniom Kelly Gago, ustalając rezultat na 3:0.

Everton – Crystal Palace 3:0 (1:0)
Vanhaevermaet 43′, Holmgaard 46′, Gago 90 + 5′

Pod wieczór Arsenal gościł u siebie Liverpool. Choć na papierze gospodynie wyglądały o wiele lepiej, a różnica punktowa między zespołami w tabeli jest kolosalna, The Reds pokazywały już niejednokrotnie, że potrafią z najlepszymi rywalizować jak równy z równym. Cóż, tym razem jednak czas dosyć prędko zweryfikował takową koncepcję. Wiceliderki dominowały od pierwszych minut i jedynie kwestią czasu było to, aż w końcu uda im się trafić do siatki rywalek. Udało się to po raz pierwszy w 28. minucie za sprawą strzału Caitlin Foord. Po kolejnych kilkudziesięciu sekundach padła kolejna bramka, lecz tym razem było to trafienie samobójcze Jasmine Matthews. Przed przerwą Arsenal zdołał jeszcze podwyższyć rozmiary prowadzenia, a na 3:0 strzeliła Mariona Caldentey.

Po przerwie tempo gry wyraźnie zwolniło, lecz to nie może dziwić. Gospodynie miały już praktycznie wygraną jak na dłoni, zaś przyjezdne w ogóle nie miały pomysłu na to, jak nawiązać jeszcze walkę ze znacznie lepiej dysponowanymi przeciwniczkami. W tym jednostronnym pojedynku padł jeszcze jeden gol, dzięki któremu jedna z trzech wymienionych wcześniej strzelczyń skompletowała dublet. Ta sztuka w tym konkretnym wypadku nie wywołała w autorce bramki szczególnej radości, gdyż drugiego „swojaka” wpakowała w 69. minucie Matthews.

Arsenal FC – Liverpool FC 4:0 (3:0)
Matthews 29′ (sam.) , 69′ (sam.) , Foord 28′ , Caldentey 44′

W meczu otwierającym niedzielną turę gier, West Ham, w którego bramce rzecz jasna stała Kinga Szemik, podejmował Tottenham. Drużyna Polki objęła prowadzenie dosyć szybko, gdyż już w 16. minucie. W tej sytuacji pomogła jedna z rywalek, gdyż całkowicie tor lotu piłki zmieniła Rybrink, której zapisano na konto trafienie samobójcze. Przyjezdne próbowały odrobić straty, lecz próby te spalały na panewce, czasami zwyczajnie przez brak szczęścia. Szemik realnie najbardziej zagrożona w trakcie pierwszych 45 – ciu mogła czuć się przy uderzeniu z rzutu wolnego Summanen, gdy to futbolówka trafiła w poprzeczkę.

Po zmianie stron pech nie opuszczał gościń. Kolejna z dogodnych okazji wykreowanych przez Tottenham tym razem zatrzymała się na słupku. Wydaje się, że gdyby nie obramowanie, polska bramkarka wobec uderzenia z bliska nie miałaby zbyt wiele do powiedzenia. Fortuna zdecydowanie stała po stronie miejscowych, które w dość niecodzienny sposób podwyższyły prowadzenie w ostatnich chwilach regulaminowych 90 – ciu minut. Dośrodkowanie Viviane Aseeyi z rzutu wolnego okazało się pustym przelotem, który zupełnie zaskoczył Lize Kop. Ten gol ustalił wynik spotkania na 2:0. Cieszy zatem kolejne czyste konto Kingi Szemik, która rozegrała naprawdę solidne spotkanie.

West Ham – Tottenham 2:0 (1:0)
Rybrink 16′ (sam.) , Asseyi 90′

30.03. 17:30

Jako następne zaplanowano drugie z trzech zaplanowanych w przeciągu kilku dni spotkań pomiędzy Manchesterem City a Chelsea. Przyjezdne w zdominowanych przez siebie rozgrywkach chciały wziąć odwet za pierwszy z ćwierćfinałów Ligi Mistrzyń, kiedy to Obywatelki zwyciężyły 2:0. W trakcie pierwszej połowy spotkanie było naprawdę wyrównane. Obie strony wykreowały sobie kilka sytuacji, lecz zdecydowanie większe kłopoty z finalizacją miały przyjezdne. Ekipa z niebieskiej części Manchesteru wykorzystała indolencję strzelecką przeciwniczek i otworzyły wynik za sprawą trafienia Kerolin Nicoli. Z jednobramkową przewagą gospodynie schodziły do szatni na przerwę. Wtedy nie wiedziały jeszcze, że w odróżnieniu od potyczki w Champions League, ich rywalki wyjdą całkowicie odmienione i zawalczą o swoje jak na mistrzynie przystało.

Ledwie cztery minuty zajęło londyńskiej Chelsea, by doprowadzić do wyrównania. W 49. minucie gola na 1:1 strzeliła Beever-Jones. Od tamtego czasu pod bramką City trwało istne oblężenie. Cuda na linii wyczyniała Keating, praktycznie w pojedynkę chroniąc swoją drużynę od straty kolejnych bramek. Niesamowita golkiperka była jednak bezradna wobec sytuacji z 90. minuty. Prawą stronę pomknęła Lawrence i dośrodkowała w pole karne. Tam idealnie odnalazła się Erin Cuthbert, która potężną główką przesądziła o zwycięstwie w tym prestiżowym pojedynku. Przez sam pryzmat drugiej połowy trzeba jasno powiedzieć, że gościnie odniosły zasłużone zwycięstwo, broniąc rewanż za porażkę w ćwierćfinale europejskiego pucharu.

Manchester City – Chelsea FC 1:2 (1:0)
Kerolin 32′ – Beever-Jones 49′, Cuthbert 90′

Swoje rywalki z pewnością zaskoczyły piłkarki Leicester. Te na własnej murawie podejmowały wyżej notowany Brighton. Pierwsza połowa przebiegała jednak w taki sposób, jakby to właśnie gospodynie przebywały w górnych rejonach tabeli ze sporą przewagą nad oponentkami. Już w 11. minucie wynik otworzyła O’Brien. Na tym Leicester nie zamierzało poprzestać i chciało pójść za ciosem, wykorzystując mizerną dyspozycję gościń. Jeszcze przed przerwą sztuka ta udała się im aż dwukrotnie. Najpierw bramkę na 2:0 strzeliła Takarada, a w doliczonym czasie gry do pierwszej połowy trafienie samobójcze wpadło na konto McLauchlan. Wydawać by się mogło, że przy trzybramkowej przewadze w drugiej połowie nie mamy co liczyć już na emocje. Nic bardziej mylnego.

Mewy obudziły się po wyjściu z szatni i rozpoczęły ofensywę na bramkę, strzeżoną przez Janinę Leitzig, aczkolwiek początkowo wszelkie próby kończyły się niepowodzeniem. Zegar odliczał kolejne minuty, a rezultat pozostawał niezmienny. Nadzieję w serca kibiców Brighton dopiero w 73. wlała Haley. Po kolejnych kilku minutach wszelakie nadzieje mogła pogrzebać Momiki, która podeszła do rzutu karnego. Japonka jednak fatalnie spudłowała, dzięki czemu wiara wciąż pozostawała przy piłkarkach drużyny przyjezdnej. W 81. minucie karny został podyktowany w drugą stronę, lecz tym razem Kirby nie miała problemu z trafieniem z jedenastego metra. Comebacku nie udało się ostatecznie dopełnić. Straty zaczęto odrabiać zdecydowanie za późno, przez co w nie najlepszym stylu, ale gospodynie utrzymały swoją przewagę po pierwszej połowie.

Leicester City – Brighton & Hove Albion 3:2 (3:0)
O’Brien 11′ , Takarada 35′ , McLauchlan 45 + 5′ (sam.) – Haley 73′ , Kirby 81′ (k.)

Na samo zakończenie Aston Villa zmierzyła się z Manchesterem United. Trzeba przyznać, że przeciwnik ten nie należał do idealnych w kontekście przerwania przez gospodynie trwającej fatalnej serii porażek ligowych. Już pierwsza połowa pokazała dobitnie, że w niedzielny wieczór tego celu prawdopodobnie nie uda się zrealizować. W 22. minucie strzelanie rozpoczęła Elisabeth Terland. Niespełna dziesięć minut później Norweżka miała już na swoim koncie dublet. Jeszcze przed zejściem obu drużyn do szatni trzeciego gola dla przyjezdnych zdobyła Grace Clinton. Praktycznie wszystko zostało już przesądzone w ciągu pierwszych 45 – ciu minut.

Po przerwie gra wyglądała teoretycznie na bardziej wyrównaną. Miejscowe zaczęły w końcu dochodzić do szans, z których jednak nic szczególnego nie wynikało. Zamiast zacząć odrabiać straty, otrzymały one kolejny cios. W 64. minucie swoją okazję wykorzystała Leah Galton. To było ostatnie trafienie tego wieczoru. Tak grająca Aston Villa staje się wyraźnym kandydatem do spadku, mając wciąż jedynie punkt przewagi nad Crystal Palace, jednak niżej notowana z ekip gra lepiej w trakcie rundy wiosennej i w odróżnieniu od głównych przeciwniczek w walce o ligowy byt inkasuje punkty, czego nie można powiedzieć o pogrążonych w kryzysie The Villains.

Aston Villa – Manchester United 0:4 (0:3)
Terland 22′ , 31′ , Clinton 45′ , Galton 64′

Barclays Women’s Super League

PozycjaKlubMeczeWRPB+B-RBPkt
11916305313+4051
21914325414+4045
3191342369+2743
42012354224+1839
5207493036-625
6207492234-1225
7206593234-223
82055102131-1020
92054112542-1719
101944112139-1816
112044121533-1816
122023151658-429
 
Spadek
Reklama
Opublikowano: 23.03.25

Polecamy